Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/103

Ta strona została przepisana.
—   97   —

mowanej ochoty pomyślał. Ale zadziwił się jeszcze bardziej, gdy Mela, błysnąwszy ku niemu zmysłowym uśmiechem, odpowiedziała najswobodniej:
— Ha, zobaczymy.
— Więc co stawiacie na prawo? — zagadnął Gałązka, zwracając się do ściśle skojarzonej grupy Apolinarego z Melą.
— A cóż? chyba tę czwórkę kasztanów? — odrzekł Apolinary, nurzający się w błękitach.
— Na pierwszą kartę?! Czy nie zawiele? To znaczy: dwa tysiące rubli.
— A uchowaj Boże! Stawiam rubla.
— To znów nie warto grać...
— Więc stawiam moją wygraną z brigde’a. Oto jest.
— No... dobrze. A Sniegotka?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zapraszam czytelnika, aby wyszedł ze mną trochę na powietrze i popatrzył na noc gwiaździstą, rozpostartą nad pięknemi wzgórzami Garbatki. Pusta szosa przepada bielejącą wstęgą w krainie, uśpionej, równo oddychającej świeżem tchnieniem, tu i ówdzie błyszczącej zapóźnionemi oczyma kilku okien. Nie tak, jak górna kraina. Tam także bieleją szosa mleczna, odpowiednia ziemi, ale obudziły się wszystkie nocne oczy światów i mrugając nęcą do marzeń o nieskończoności. Dach maleńkiej ziemi prześwieca na nieskończoność.