Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/120

Ta strona została przepisana.
—   114   —

piłek przy tenisie. Przydreptało chłopię bose, ledwo od ziemi odrośnięte.
Jadwinia zapytała oczyma o pozwolenie matki i odezwała się do pana Apolinarego:
— Jeden z naszych uczni, z drobnych. Starszych nie mogę panu pokazać dzisiaj, bo już się rozeszli.
Pan Apolinary oparł ręce o kolana i zapytał:
— Jak-że się nazywasz, mój mały?
— Tomek Świrszcz.
— Dobrze. A któż ty jesteś?
— Polak, katolik, uczeń klasy wstępnej — wyrecytowało dziecko z przekonaniem.
— Dobrze. A jak się uczysz?
Chłopię, zamiast odpowiedzi, podniosło oczy zaufane na pochyloną ku niemu trójkę panien.
— Powiedz — zachęcała średnia — z czego miałeś najlepsze stopnie?
— Piątkę z arytmetyki i piątkę z Konopnickiej.
— Pojętne dziecko! Winszuję panienkom — zakończył egzamin pan delegat.
I podczas gdy chłopię odchodziło, ważąc w ręku cztery sucharki, otrzymane dla siebie i dla kolegów, pan Apolinary przypomniał niedawne swe spotkanie z najmłodszym Pruszczyńskim.
— Tamten tęższy — pomyślał — nie dziwota: szlachcic.
Ale pan Wapowski oddawna już kręcił się na