Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/121

Ta strona została przepisana.
—   115   —

krześle i tłumił przemożne ziewanie. Nie chciał widać rozmowy z Apolinarym o edukacyi. Wreszcie powstał i rzekł:
— Może pan zechce obejrzeć park? Będziemy mogli ciągnąć dalej naszą rozmowę sposobem Perypatetyków.
— Z gustem — odrzekł Apolinary.
Ale do Perypatetyków wstrzymał się dalsze czynić alluzye, bo zagubił w pamięci rozróżnienie, czy to byli ci, co chodzili w kółko, czy ci, co mieszkali w beczkach i mówili rzeczy cyniczne.
Przechadzka zaczęła się od pokazywania; Wapowski nie był wolny od tej manii właścicielskiej.
— Cały plan domu i parku nakreślił mój pradziad. Nawet dom jest starszy.
— Aa! — odpowiedział z uznaniem Apolinary a myślał właśnie o pani Melanii.
— Ten budynek, który tam pan widzi, był niegdyś lożą masońską.
— Doprawdy?... Co pan wogóle sądzi o Masonach?
— Sądzę, że bardziej nimi wojują, niż oni sami wojują... A tamtę rotundę widzi pan za wodą?
— Widzę. Wspaniała.
— Nie tyle wspaniała, ile historyczna. Gdy August II ciągnął pod Kalisz...
— Pod Kalisz? — to daleko.