— Przeszliśmy już abemy, proszę tatki. Teraz się uczę o pobudliwości i energii potencyalnej.
— Co takiego?!... Poproś-no tu do mnie pana Demla. Albo nie... poślij Antka niech go poszuka i poprosi do mnie.
Małżonkowie pozostali sami.
— Co się dzieje? — pytał zaniepokojony Apolinary.
— Źle się dzieje, mój drogi. Parobcy się buntują. A Demel ciągle z nimi. Dzisiaj nawet lekcyi nie było, bo pan nauczyciel ma coraz więcej interesów na wsi.
— Z dziewczynami?
— I to także. Ale głównie, że parobkom i czeladzi androny prawi o wyzysku przez chlebodawcę. Justynowa na własne uszy słyszała.
— To taki profesor?! Dawać mi go tutaj!
— Ostrożnie, Połciu, proszę cię... jak mnie kochasz. Niewiadomo co to za jeden. Jeszcze podpalić gotów, albo co gorszego.
Pan Apolinary ujął machinalnie drewniany nóż do papieru i, trzęsąc nim groźnie, przechadzał się po pokoju.
— Głupstwo! Związać każę, ciupasem odstawię!... Już i u Gałązki w Garbatce znaleźli się tacy panowie. A myśmy go sobie sami sprowadzili za własne pieniądze! Udało się, no...
Pani Tekla poczekała, aż się Apolinary wysapie.
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/134
Ta strona została przepisana.
— 128 —