Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/141

Ta strona została przepisana.
—   135   —

— Do załatwienia najpilniejszych spraw krajojowych, jak już mówiłem.
— Nie. Zmierza do rozszerzenia swego wpływu i trudni się popieraniem swoich kandydatów do Wielkiej Rady.
Na takie »dictum« Apolinary nie znalazł odpowiedzi. Ostatecznie Jan streścił bez wdzięku to, co daje się tak pięknie rozwinąć, opromienić i obnosić po rodzinnym kraju. Mówił jednak to samo, więc pan delegat zapytał:
— Cóż w tem złego?
— Nie byłoby nic złego, gdyby cele były zupełnie szczere, gdyby akcya podjęta była dla wyraźnego dobra kraju, gdyby solidarność była wyrozumowana, a nie ślepa i zależna od kilku osób, gdyby... Tyle jest zastrzeżeń, że ci ich nie wyliczę.
— Bo ty zawsze panie Janie chciałbyś na swoją rękę. Dobrze oni to jednak mówią o tobie.
— Jestem pewien, że ci panowie źle mówią o mnie. Nie jest mi to obojętne, bo przeszkadza w rzeczywistych robotach, ale zniosę i złą ich opinię.
— Zła znowu tak nie jest. Broniłem cię gorąco.
— Broniłeś? Zatem czyniono zarzuty.
— Ii... bardzo tam ważne — nie. Jednak powiedziano mi o tobie coś takiego, że... obstupui. I chciałem cię nawet po starej przyjaźni zapytać.