Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/148

Ta strona została przepisana.
—   142   —

— Stetryczał mi trochę pan Jan — myślał pan Apolinary, powracając do domu. I do nas nie przyłączy się, niema co i gadać. A chciałem go użyć do reformy Stowarzyszenia. Żeby tak trochę pogadał z naszą starszyzną... Trudna rada, kiedy nie chce.
Nagle twarz delegata rozjaśniła się odbłyskiem jakby nowej zorzy:
— A ja od czego? A ja to nie mogę przeprowadzić reform pożytecznych?
Ogarnął naraz ogromne widnokręgi, których całkowite objęcie odkładał do późniejszego namysłu. Lubował się dopiero w niektórych spostrzeżeniach niepozbawionych genialności:
— Choćby naprzykład ten objazd Kotulskiego, o którym nie wiedziałem. Nie w porządku. A ta informacya o masoneryi pana Jana. Także nie w porządku. Trzeba zrobić nowe wydanie słownika obywatelskiego. A to jeszcze i znowu tamto...
Widział teraz jasno, — może pod wpływem rozmowy z panem Janem — całą seryę zboczeń od ideału w ustawie, w sposobach działania, a nawet w celach Stowarzyszenia. On to skontroluje, udoskonali. To mi zadanie godne męża! Mając zaś pod bokiem pana Jana, który po staremu wie o wszystkiem, zna się na wszystkiem...
Przeciągnął znowu ramiona, niby skrzydła:
— Miły Boże! ile tu zadań, ile roboty w polityce wewnętrznej!