Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/160

Ta strona została przepisana.
—   154   —

posiedzeń, chętniebym go wprowadził. Ale teraz, gdy już kończymy, zjawienie się nowej osoby byłoby może obustronnie... krępujące?
— Oczywiście... Szkoda, żem się spóźnił.
— Może innym razem, jeżeli pan nam nie odmówi — dodał prezes i pożegnał najuprzejmiej delegata.
Delegat zaś odchodził niezadowolony.
— Wszędzie drzwi zamknięte, wszędzie jakieś urywki, — ani ich zrozumieć... Co mnie u licha do rękawiczek tego pana? Ja chcę wiedzieć, co się robi... Tak — w naszem Stowarzyszeniu trzeba być albo komitetowym, albo niczem, dobrodzieju mój.
Przez prawowitą filiacyę myśli wspomniał pan Apolinary o zasadzie pana Hyca, że Stowarzyszenie operuje masami. To go nagle oburzyło, w zastosowaniu.
— Operujcie sobie masami, alem ja nie z masy, tylko z krwi szlacheckiej i nie będzie mną lada pan Hyc popychał na prawo i na lewo. Jak mi nie dacie prawdziwie czegoś do roboty, to się prędko od was odżegnam, moi łaskawcy.
Jak widzimy, różowe słońce złudzeń przysłaniało się dla pana Apolinarego coraz to gęstszym pomrokiem. Hasła, któremi wojował, wyniki osiągnięte, nadzieje na przyszłość — obniżały się szybko w przekonaniu pana delegata. Sztandary wytyczne nie migotały już w słońcu złotym haftem i je-