dwabiem, ale sterczały smutno w mglistem powietrzu; delegat zaczął posądzać, że są z papieru. I ludzie mu obrzydli: jednym nie bardzo chce się wierzyć, drugich nie można o nic dopytać. Jednem słowem pan Apolinary przebywał walkę wewnętrzną ciężką człowiekowi sumiennemu w każdym wieku: tracił wiarę.
Pozostał tydzień w Warszawie. Może namaca coś takiego, na czem oprze swe zaufanie w ro boty komitetu? Może coś postrzeże, co mu się nie spodoba wyraźnie i będzie punktem wyjścia jego działalności reformatorskiej? Może przynajmniej zdybie w szeregu rzekomych działań, narad i walk jakąś określoną funkcyę dla siebie, choćby naprzykład agitacyę przedwyborczą? — Niech mi do licha każą jeździć i gardłować za byle kim, albo zapytają o kandydatów z moich stron. Już ja im powiem.
Ale co do akcyi przedwyborczej było tym czasem głucho, a raczej tajemniczo. Tę troskę, jak wiele innych, wziął widać komitet wyłącznie na siebie.
Ukazywały się też i mijały rozmaite zjawiska bardzo ciekawe, choć nie dające wyraźnego tłomaczenia. Ten przyjechał ze Wschodu, tamten z Zachodu; ten załatwił taką najpilniejszą sprawę, tamten owaką. Ale te same sprawy pozostawały pozornie wcale niezałatwionemi.
I znowu głucho — tajemnica i nadzieja.
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/161
Ta strona została przepisana.
— 155 —