bytnością w Warszawie. Powiedział mu sam pan Kotulski, że skutki bezrobocia szkolnego są groźne, ale —
— Gdybyśmy się cofnęli, pozbawilibyśmy się broni, którą skutecznie wojują wrogie nam żywioły. Poświęcamy do czasu synów naszych (pan Kotulski nie ma synów) ale sprawa na tem wygrywa.
Dawniej pan Apolinary godził się na taki pogląd. Teraz, gdy go miał zastosować do własnego dziecka — trudniej.
Wynikiem bezpośrednim wzburzenia i namysłu był czyn następujący: pan delegat zredagował depeszę do Kotulskiego do Warszawy:
Odpowiedź zapłacona.
— Może już nareszcie powrócił z wędrówki po młynach? — A muszę wiedzieć, co pocznę z Jankiem po wakacyach. Jeżeli nie do Józefki, chłopak mi jeszcze przystanie do socyalistów, do buntowników fabryk, do obieżyświatów! Oj, polityka wewnętrzna!
Pan Apolinary chwycił się za bok, jakby fizycznie coś mu dolegało wewnątrz.
Rzeczywiście nie czuł w sobie zwykłego zdrowia i ochoty do życia. Nerwowa drażliwość, bole głowy, brak apetytu były nabytkami z ostatnich