dni politycznych. Felczer miejscowy stwierdził opuchnięcie śledziony i poruszenie humorów. Badał, czy nie zaszło nadużycie trunków gorących i pieprznych potraw oraz nadmierne wysilenie mózgu. Gdy otrzymał odpowiedzi potwierdzające te domysły, odezwał się z tryumfem:
— A czy nie mówiłem panu dziedzicowi?
Pacyenta mniej to ucieszyło, niż lekarza. Ten ostatni zalecił wstrzemięźliwość i spokój. Nie będąc jednak lekarzem dusz, nie wybadał i nie domyślił się, że główną przyczyną niezdrowia pana dziedzica była — utrata wiary.
Pan Budzisz tracił wiarę w dalszym ciągu. Gazety i nadchodzące zewsząd wieści pomnażały wątpliwości o wypadkach i nadziejach zapowiadanych przez komitet. Ani zjednoczenia stronnictw, ani kongresu, ani nowej szkoły. Na depeszę swą w sprawie S. otrzymał tylko odpowiedź od urzędu telegraficznego, że pana Kotulskiego niema pod wymienionym adresem.
Pozostawała jedyna jeszcze perspektywa niezawiedziona: kandydatura do Wielkiej Rady. Ale dlaczego nie wzywają go do działania? dlaczego nie powierzą mu choć kilku nazwisk kandydatów? dlaczego nie pragną poznać cennych jego wskazówek? Nie odpowiedziano nic nawet na relacyę, którą uczynił ze swego delegackiego objazdu; przyjęto do wiadomości kilka nowych nazwisk
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/166
Ta strona została przepisana.
— 160 —