Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/173

Ta strona została przepisana.
—   167   —

Spuścił nareszcie pan Apolinary prawicę, uderzającą przekleństwem całe Stowarzyszenie z jego komitetem, koleżeństwem, obietnicami i matactwem. Tego było już za wiele! Pomimo niespodziewanie pomyślnej, ale niemniej dziwnej kandydatury pana Jana, runęła i rozsypała się ambitna mrzonka osobista pana delegata, oraz mglista obietnica, dana Wapowskiemu. I zacni obywatele miejscowi pominięci, aby dać miejsce komu? Kotulskiemu Feliksowi, kandydującemu stąd nawet niewiadomo jakiem prawem.
Tu go uderzyła jasność nagła, jak piorun:
— Młyn! Młyn kupił...
Biednego, powalonego delegata znaleziono w pół godziny potem, z listą kandydatów w ręku, bredzącego w malignie:
— Z młyna do Wielkiej Rady!... słyszycie? Pan Jan — dobrze, ale Feliks, Feliks!...
Choroba miała wyraźne cechy choleryny. Rozesłano gońców po bliższych i dalszych lekarzy. Następnego jednak dnia obawy groźnej epidemii ustały, jednak chory pozostał ciężką złożony niemocą.
Pod wieczór zauważono znowu lekkie ożywienie na jego twarzy, może powrót gorączki. Chory zażądał, aby mu przyniesiono z biurka tekę z nadpisem »Pamiątki«.
— Na miłość Boską, Polciu! — błagała pani Tekla — przez kilka dni przynajmniej nie bierz