do ręki tych obrzydłych papierów, które ci zdrowie popsuły.
— Tylko bilety wizytowe, tylko bilety...
Pani Tekla własnoręcznie wyszukała w tece kilkanaście biletów i podała je mężowi. Jedno z pierwszych, które podpadło pod oczy, było nazwisko Feliksa Kotulskiego.
— Feliks!... ten sam. Miałem nadzieję, że przynajmniej inny!
Podarł bilet i cisnął o ziemię.
Następne dni przebył w stanie odrętwienia, graniczącego z marazmem. Lekarze nakazali stanowczo przewieźć go do Warszawy dla systematycznej kuracyi.
Wskutek tych wypadków oglądamy go obecnie w hotelu Saskim, w fazie powolnego powrotu do zdrowia, jak siedzi w pokoju i mówi rzeczy doniosłe. Niezłomny bowiem i dźwigający ciało duch zwyciężał. Ale nie był to już duch Stowarzyszenia.
Wręcz przeciwnie. Pan Apolinary doszedł najprzód do przekonania, a następnie ogłaszał każdemu, kto go odwiedzał, że Stowarzyszenie, opierając się na pozorach zasady wyborczej, łudzi swych członków bezzasadnemi obietnicami, że wojuje z pożytecznymi ludźmi innych barw za pomocą sposobów, nieużywanych zwykle przez rycerzy — i tym podobne poglądy mało rozpowszechnione, buntownicze i oryginalne.
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/174
Ta strona została przepisana.
— 168 —