Jest to smutna konieczność. Łączy nas z Wapowskim pewne koleżeństwo — i losów i przekonań.
Pan Apolinary takie już uczynił postępy w stylu publicysty, że rozprawiał teraz z łatwością o byle czem, obszernie i dwuznacznie, jak umiarkowana gazeta. Coraz bardziej zwracał na siebie uwagę: świeżsi politycy słuchali go z przejęciem, dawniejsi przyznawali mu niemałe wyrobienie. Zaczynano mu już nawet przypisywać zdania i uwagi, których nigdy nie wygłosił. Ponieważ zaś ze Stowarzyszenia nie wystąpił, niektórzy koledzy poczęli widzieć w nim powstający w łonie organizacyi rokosz przeciwko arbitralności komitetu, inni garnąć się do niego przez sympatyę i ciekawość.
Ale prawdziwym skarbem, który pan Apolinary pozyskał dla siebie z bezpośredniego przyłożenia ręki do czynnej polityki, był następujący nabytek. Zauważył, że polityka wewnętrzna nie jest u nas funkcyą niedostępną dla średnich zdolności.
Doszedł też do wniosku że w polityce, jak i na innych pastwiskach wspólnych, jak po innych kniejach łowieckich, społeczeństwo składa się z pożerających i pożeranych. Przypomniał sobie niektóre zdania, słyszane od ś. p. Zygmunta Podfilipskiego. Dawniej się go bał i unikał; dzisiaj żałował, że go bliżej nie znał i zbierał w pamięci okruchy jego teoryi. Myśl pana Apolinarego rwała
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/179
Ta strona została przepisana.
— 173 —