chem myślowym niespodziewanym zwrócił się do pana Hyca:
— Pan dobrodziej czy nie z naszych stron pochodzi? Zdarzyło mi się już słyszeć nazwisko pańskiej rodziny.
— Mogłeś pan słyszeć tylko o mnie. Mój ojciec był kowalem.
— Aa!...
W tym wykrzykniku było tyleż zdziwienia, ile zażenowania. Czart go skusił na dociekanie prozapii gościa, tak nieprzyjemnej... Nie wiedział bowiem ten wiejski demokrata, że dla tamtego centralnego demokraty »ojciec kowal« był nietylko ulubioną ozdobą rozmów, ale talizmanem, piede stałem, autentycznym patentem na »dziecię ludu« i samorodnego olbrzyma, jednem słowem — prawdziwym klejnotem.
Gościnny gospodarz chciał zaś naprawić to, co poczytywał za swą niezręczność:
— A pańskie rozległe stosunki i stanowisko zawdzięczasz pan dobrodziej... szczęśliwym okolicznościom?
— Przedewszystkiem — sile własnej.
Syn kowala mlasnął rozgłośnie, rozpromienił się i zaczął głosem epickim:
— Kiedym był jeszcze małym...
Ale pan Kotulski znał na wylot towarzysza. Poznał symptomata i przewidział niebezpieczeń stwo. Wiedział, że nastąpi niechybnie anegdota
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/24
Ta strona została przepisana.
— 18 —