— Gdyby moja kandydatura postawiona była na wyborach, namyśliłbym się... pomówiłbym z Rokszyckim...
— Już się wybory odbyły; jesteś pan wybrany.
Tu Apolinary podskoczył na krześle.
— Gdzie?! jakie wybory?! Nie czytałem, nie słyszałem...
— Byłeś pan wskazany przez swą nieposzlakowaną opinię i przez komitet centralny. Zresztą głosowali za panem panowie Gawłowski i Pawłowski, ludzie zaufani.
— Ach, ci?!... bardzo mi pochlebia... ale jakżeż to? przecie wyborów naprawdę nie było.
— W naszych warunkach nie może być naprawdę wyborów. Były takie, jakie być mogły.
Pan Hyc powiedział to szybko, byle zbyć; traktował tu widać wybory jako materyę podrzędną, wobec wyjątkowych warunków. Wyjątki bowiem potwierdzają regułę (byle nie zbyt liczne). Zato następujące słowa wyrecytował tonem uroczystej inwestytury:
— Zaufanie współobywateli powołuje pana do przedstawicielstwa. Mamy nadzieję, że nie zechcesz się pan uchylić od tak zaszczytnej posługi?
— Nie uchylam się... zapewne... ale dajcie mi trochę czasu do namysłu, dobrodzieje moi... to jest: do rozmowy z Rokszyckim.
Tu zabrał głos pan Kotulski:
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/26
Ta strona została przepisana.
— 20 —