— Nie chcę bynajmniej zniechęcać pana do sąsiada, ale należy on do rzędu ludzi, którzy do szerszych działań użyć się nie dadzą. W wielu wypadkach nie solidaryzował się z narodem...
— Co też pan mówisz! Z jakim narodem? ze swoim — chyba zawsze.
Kotulski przetarł wolno ręce, jakby je umywał od odpowiedzialności osobistej za czynione zarzuty.
— Trudno to objaśnić... trudno wszystko powiedzieć. A jednak tak jest, bo my dobrze, bardzo dobrze wiemy. Wierzaj nam pan. Sąsiad pański lubi też działać wyłącznie w kółku ludzi od siebie zależnych. Odmówił także po dwakroć ofiary na cele publiczne najpilniejsze. Nie uwłaczam więc jego zaletom, ani dobrym chęciom, ale mniemam, że nie jest na wysokości zadań chwili obecnej.
Ta charakterystyka wcale nie przekonała pana Apolinarego; upierał się przy obronie pana Jana:
— Jeżeli mowa o mężach zaufania i przedstawicielach, to od nas nie kto inny, tylko pan Jan Rokszycki.
— Co tu długo gadać! — przerwał porywczo Hyc — pan Rokszycki nie jest dobrze notowany w naszym słowniku obywatelskim. Daj kolega słownik!
Kotulski, rozejrzawszy się misternie dookoła, z wyrazem twarzy namaszczonym (oj, Mason!...) dobył z podręcznej walizy dość grubą książkę,
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/27
Ta strona została przepisana.
— 21 —