Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/58

Ta strona została przepisana.
—   52   —

sąsiedzi, podpisani na akcie, przeniknięci do szpiku zasadami Stowarzyszenia, w podniesionej temperaturze duchowej, wydali się panu Apolinaremu niesmacznymi. Proponowali nadto swemu delegatowi, aby wieczorek razem spędzić — i zacierali rozkosznie ręce.
— Nie mogę, dobrodzieje moi. Jestem wieczorem u pana Kotulskiego. Narada specyalna dla delegatów.
Dał odprawę zbytniej poufałości i wzbił się tym czasem na piętro hotelowe.
W istocie pan Apolinary był zaproszony na wieczór do pana Kotulskiego i cieszył się tą perspektywą, mając nadzieję otrzymać poufne instrukcye, może posiąść jakieś niewyjawione dotychczas tajemnice? Spodziewał się też uporządkować sobie w świadomości rozmaite, a tak olbrzymie cele Stowarzyszenia, że głowa po prostu pękała od ich różnolitego ogromu. Przed kilku dniami — praca kulturalna. Wkrótce potem ambitna ponęta Wielkiej Rady. Dzisiaj — kongres! Masz babo redutę!
Niezupełne, chociaż cenne, otrzymał objaśnienia od pana Kotulskiego, który w tym dniu pamiętnym mówił przez dwanaście godzin z rzędu, od południa do północy — i nie ochrypł.
Z objaśnień tego, »co już uczyniliśmy«, zapamiętał pan Apolinary następujące punkty wytyczne:
1. Zrzeszyliśmy cały niemal naród. Mamy komitet.