Była to zwyczajna kawa, z bułką i z masłem, nic wcale symbolicznego w sobie nie zawierająca.
Do kawy nie przyłączyła się akcesorycznie postać pani domu, gdyż pan Pruszczyński był powtórnie wdowcem. Zatem dwaj sąsiedzi mieli wszelką swobodę dalszej rozmowy, przerywanej tylko czasem chlipnięciem słodkiego napoju lub drobną przeszkodą wymowy spowodowaną przez ładunek chleba z masłem.
Pan Adam słuchał i dziwił się:
— Ho, ho! widzę, że sąsiad głęboko zabrnąłeś w politykę.
Tu pan Apolinary chciał wymienić swój nowy tytuł. Ale wierny przykładom, wolał otoczyć się tajemniczością. Ten sposób podnieca wyobraźnię słuchacza, dając mu do zgadywania, czy mówca nie jest przypadkiem delegatem, może członkiem komitetu, może nawet twórcą Stowarzyszenia. Odpowiedział panu Adamowi:
— Istotnie zabrałem się do roboty i teraz wiele jeszcze, bardzo wiele mam do czynienia. Ale nie o to chodzi, dobrodzieju mój. Chodzi nam o udział twój w Stowarzyszeniu, kochany panie Adamie. Kraj ma oczy na was zwrócone, powołuje was do usług.
Pruszczyński skrzywił się i parsknął po kilkakroć, jak głodny koń, któremu zamiast owsa danoby naprzykład — ryżu.
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/75
Ta strona została przepisana.
— 69 —