Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/8

Ta strona została przepisana.
—   2   —

piorunowych, zakwita nagle i wydaje plon podziesiętny. Stąd stara maksyma, że wypadki rodzą ludzi. Za dni naszych wypadki stworzyły, między innymi, i pana Apolinarego.
Tutaj nie mogę zamilczeć o jego nazwisku rodowem, które przekrada się już do nieśmiertelności. Pan Apolinary należy do zacnego rodu Budziszów, herbu Paparona, alias Gąska.
Nie jest to dzisiaj ów «szlachcic zadowolony z siebie, a nigdy z urodzaju», jakim wydawał mi się dawniej, gdym go widział tylko w stanie spokoju, a nie obserwował w ruchu. Najprzód, z powodu wojny, zaczął pilnie czytać dzienniki, a co ważniejsza, zaczął je oceniać. «Dalsze ciągi», które go niegdyś odstręczały od gazet, teraz pokleiły mu się cudownie z ciągami poprzednimi, i pan Apolinary jest już dzisiaj zupełnie biegłym politykiem, szczególnie w zakresie spraw wojennych, do których ma wrodzony zapał i talent. I nie dziw, bo jest rycerskiego pochodzenia. Materye polityki wewnętrznej krajowej poczytywał jeszcze do niedawna za mniej wdzięczny przedmiot i sądu o nich nie zdążył sobie wyrobić, ale ostatnimi czasy i pod tym względem uczynił postępy — jak się okaże — niepospolite.
Jak dawniej, pozostaje pan Apolinary Budzisz w ścisłej zażyłości z sąsiadem panem Janem Rokszyckim, mającym mir w okolicy. Czuje do niego instynktowne zaufanie, lubi go i poważa, pozwala