Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/96

Ta strona została przepisana.
—   90   —

two strawne tematy, zastosowane do smaku towarzystwa.
— Daję ci słowo, Apolciu — mówił Gałązka — że takiemi hetkami, jak twoje »rozjazdowe«, nie może delegat, albo i kandydat na posła, jeździć po powiecie. Ubliża to instytucyi. Czy nie mam racyi, Śniegotko?
Śniegotajski, ujrzawszy się przed alternatywą zadowolenia jednego tylko ze współbiesiadników, połykał długo i odezwał się niestanowczo:
— Zapewne, panie radco (Gałązka był agentem jakiegoś towarzystwa ubezpieczeń), zapewne. Ale z drugiej strony, praca forsowna pana delegata, jak również koni...
— Co on tam wie! Mówię ci, Apolciu, mam dla ciebie czwórkę dobraną złotych kasztanów. Łopatka — taka, zady — takie; po Ardeńczyku z Angielek. Oddam ci je po cenie kosztu. Jak ta kie cztery zaprzęgniesz, to zajedziecie w pięciu do nieśmiertelności, słowo daję.
Pan Apolinary proponował kwestyę tę odłożyć do jutra, jak sprawy krajowe. Wspomniał też o rzadkości gotówki.
— Pojmujesz, najdroższy — mówił od serca Gałązka — że nie chcę gwałtem... tylko przez przyjaźń radzę. Pieniędzy nie wezmę aż po żniwach. Albo wiesz co? zagramy o czwórkę po kolacyi. Wygraj ją sobie, a ja będę miał pociechę, że się przyczynię do wspaniałości naszych repre-