Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/99

Ta strona została przepisana.
—   93   —

kolacya była tak wesoła, niewiasta tak zajmująca — i dobrze wychowana — że delegat postanowił patrzyć przez szpary na pozorną bezzasadność przebywania pięknej Meli w domu kuzyna. Wszyscyśmy słabi. I on sam teraz, pod wpływem przyrodzonego optymizmu i burgunda czuł rzewne pragnienie dobrych stosunków z kochanymi bliźnimi wogóle, a w szczególności — z panią Melą.
Ale ostatnią chwilę uczty zamąciła mu wizya natarczywa. Tam, o kilka mil, zacna jego Tekla spożyła już zapewne skromną wieczerzę z Jankiem i z panem Demlem... Czytają pewno teraz »Biesiadę literacką...« Ten przeskok myśli tak rozrzewnił pana Apolinarego, że osowiał i nawet oczy zaszły mu rosą.
— Cóżeś się nagle namurmuszył, Apolciu? — zagadnął Ryszard.
— Tak sobie... wspomniałem ogólną biedę.
— A to mi kompan! nie poznaję cię. Ogólna bieda jest dla ogółu, a my sobie po kawie palniemy buteleczkę Grand vin sec. Jak myślisz, Śniegotko, będzie jeszcze płakał dziś nasz delegat, czy nie będzie? Może to na deszcz?...
Śniegotajski poczuł nagle taki przypływ wesołości, że zatrząsł się od śmiechu, śmiał się aż do łez, choć bez głosu, krztusząc się i ukazując tragiczne żyły na skroniach. Zarażeni tym śmiechem, zaśmiali się inni. A gdy pani Melania zain-