Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/12

Ta strona została przepisana.
—   10   —

Przedłużone oczekiwanie zewnętrznego zdarzenia wywołało znowu rozmowę.
— Spóźniają się chyba? — Spojrzyj, Domciu, na zegarek.
— Pierwsza — jeszcze pociąg nie doszedł do stacji.
— Aha — zapomniałam ci powiedzieć: urządziłam dla Sworskiego i Czadowskiej te dwa pokoje obok, na piętrze. Innych już nie mamy wolnych.
— I pięknie.
Po chwili dyrektorowa odezwała się ze złośliwem ożywieniem:
— Nigdy zrozumieć nie mogłam, czem oni są jedno dla drugiego. Ta święta panna Zofja kochała się przed laty w jakimś starym...? Teraz spotyka się ją ciągle ze Sworskim, który przecie wygląda jeszcze wcale dziarsko — i nikt nic temu nie ma do zarzucenia, kiedy o innych najlżejszych pozorach zaraz opowiadają niestworzone bajki.
— Zależy to, widać, od charakterów i opinji osób, o których mowa — odrzekł Gimbut.
— A cóż to? czy oni oboje mają opinję... niezdolnych do miłości? — parsknęła fałszywym śmiechem pani Adela.
— Et zostaw! — Mówiliśmy już o tem, więc wiesz, że Tadeusz i panna Zofja krewni, towarzysze z więzienia, współpracownicy różnych robót ideowych. Cóż w tem dziwnego, że trzymają się razem?
— Dlaczegóż zatem nie pobrali się? Są oboje wolni.
— Nie zapytałem o to nawet Tadeusza, serdecznego przyjaciela, ani pannę Zofję, którą znam też