Ale pani Adela już zbiegła ze schodów werendy, okazale i fertycznie. Rewiatycki skłonił się przesadnie i zapytał:
— Czy ze mną?
Skinęła głową i przeszyła go fosforycznem spojrzeniem. Skoro tylko oddalili się do krańców widoku, zawiesiła się na ramieniu mistrza:
— Czy Adachna ma w czubku? — zapytała pieszczotliwie.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dominik Gimbut, pozostawszy sam na werendzie, tem swobodniej oddał się marzeniom. Jeżeli Gimbut marzył o szczęściu własnem, to czuł bolesny niedosyt, bo doszedłszy do progu starości źle jest oddychać nocą zbyt piękną. Niektóre uściski rozszalałej bachicznie Przyrody tak są przejmujące, że aż straszne dla każdego wrażliwego człowieka.
Taka była ta noc. Ogród, rozszerzony przez ciemność, oddalony znacznie od osady fabrycznej, dawał ujście i pole skrzydlatym wywiadom pragnień ku Przyrodzie rozłożonej w majestacie swej nagości, gotowej n a wszelką rozkosz. Za ogrodem były pola dojrzałe, syte wilgoci łąki przy rzece Czarnej, poza niemi iglaste zagaje pnące się na znaczne wyżyny gór Świętokrzyskich. Kraj, pozbawiony barw o tej godzinie, dawał znać o sobie tylko symfonją zapachów. Przez róże i lipy przydomne, pachnące niby perfumy natarte, przelewały się szeroko wonie pól i łąk, niby emanacje ciała uśpionej driady, a z włosów jej, rozrzuconych po pagórkach, szły kadzidła żywiczne.