skojarzonych uczuć dumy i... niby wdzięczności... niby równouprawnienia... odpowiadał na przemowę ojca, która go raziła swą wyższością.
Z matką był zawsze w najlepszem porozumieniu. Pani Wela kochała jedynaka bezkrytycznie i umiała budzić w nim zaufanie. Matce wyśpiewał wszystko: i dawne werbunki — i wahania — i zapały — i wątplipliwości. Opowiedział też wszystkie szczegóły bitwy, w której zabito pod nim konia Brutusa — i dziwne zjawienie się mnicha-lekarza, oraz pełną poświęcenia akcję Sworskiego i Łuby. Pani Wela słuchała całem sercem, znacząc swe wzruszenia przytłumionemi ach!, które zresztą należały do jej nawyknień charakterystycznych; z częstą domieszką łzy matczynej, wdzięcznej Bogu i ludziom. Nie wysnuwała żadnych morałów z opowiadań syna, jedynie konsekwencje jego zamysłów i pragnień, które rozumiała dokładnie i subtelnie. Miłosna przyjaźń między matką a synem wzmogła się jeszcze w tych dniach rozpieszczonej bezwładności, spowodowanej przez leczenie rany.
Kuracja postępowała szybko i pomyślnie. Po dziegciu dniach jużby legjonista mógł na upartego dosiąść konia — czego próbował — a nawet rwać się poprostu do szeregów — nad czem się namyślał.
Namyślał się jednak długo — aż do późnej jesieni, pilnie śledząc z gazet i opowiadań rozwój wypadków. Reasumował też przeżyte koleje i kontrolował swe dawniejsze postanowienia.
Zaimponował mu jednak sposób, w jaki ojciec, nie zmieniając wcale swych poglądów na użyteczność legjonów galicyjskich, okazał szacunek żołnierskiemu
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/165
Ta strona została przepisana.
— 163 —