Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/17

Ta strona została przepisana.




2.

Po paru dniach towarzystwo w Rudnikach, już zaprzyjaźnione, używało wakacji z zapałem i pośpiechem prawdziwych „letników“, wyszydzanych przez humorystów, a tak godnych współczucia, jako dusze i ciała schorowane miastem, powracające na lecznicze łono przyrody. Uprażenie się w słońcu rozwielmożnionem bez przeszkód, odpoczynek w cieniu drzew, sen pożywny przy otwartych oknach — to dobrodziejstwa wcale nie śmiesznie.

Tylko Dominik Gimbut nie należał do wypraw i przechadzek zwanych bezcelowemi, bo jego czynności, podobnie jak kierowane przez niego „wielkie piece“, nie wyggasały nigdy. Tadeusz Sworski towarzyszył mu często w wędrówkach po grzmiących salach maszyn, przy ognistych „spustach“ roztopionego metalu, po nagich kancelarjach, po drogach przysypanych rdzawym żużlem i dymiących brudno różowym kurzem. Z tem większą lubością powracał następnie do pachnącego zacisza dyrektorskiego domu, wychodził do ogrodu i na szerokie pola. Wędrował z dyrektorem nie dla studjowania przemysłu żelaz-