łecznych i towarzyskich, rzadziej trafiających się w sferach kulturalnych. Zauważył przedewszystkiem, że ci ludzie mniej kłamią, niż tak zwane sfery inteligentne; mniej też żywią się wmówionemi kłamstwami; nie można ich przekonać, że czarne jest białe, że Żyd może być przyjacielem Polaka, albo że zapalone łuczywo może oświetlić ziemię i niebo, jak słońce.
Łuba zaprzyjaźnił się szczególniej z włościanami wsi Janowa w Radomskiem, których napotkał na samym początku ich wędrówki. Gdy powziął zamiar połączenia się z jakąś grupą uchodźców, pojechał w okolice Rudników i Inogóry, jako do kraju cennych wspomnień. Tam dowiedział się, że idzie na wygnanie wieś Janów. Dlaczego nie inna, lecz ta właśnie? Dlaczego nie wypędzano mieszkańców z pod Warszawy, lecz z Radomskiego, z Łomżyńskiego?... Pędzono skąd się dało i gdzie znalazł się jakiś gorliwy wykonawca ohydnego ukazu. Jak zwykle w Rosji, z planem źle pomyślanym, lub zgoła bez planu. Szły zatem tłumy tem nieszczęśliwsze, że czuły się wybranemi na nieszczęście, wyjątkam i od powszechnego losu.
Wóz, przy którym trzymał się Celestyn, należał do Więciorków, gospodarzy z Janowa, którzy tam musieli rej wodzić, bo i w pochodzie prym trzymali. Jan Więciorek szedł z żoną i z drobną dziatwą; wóz, w porównaniu do innych, był bogato ładowny, zaprzężony w dwa konie i ciągnął za sobą dwie krowy. Z tą rodziną miewał Łub a długie gawędy.
Nie zawsze deszcz padał; bywały dawniej, zwłaszcza w granicach Królestwa, dobre chwile j wypoczynku przy drodze, pod niebem pogodnem, w letnim wietrze
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/193
Ta strona została przepisana.
— 191 —