Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/21

Ta strona została przepisana.
—   19   —

Z innej strony, od pól, zdążała do dyrektorskiego dworu panna Zofja Czadowska w towarzystwie literatów: Adama Rewiatyckiego i Celestyna Łuby. Wysoka i smukła, w ciemnej sukni, pomiędzy jasno wyelegantowanym Rewiatyckim i wypiętrzonym w szarych łachmanach Celestynem, na tle pól złotorudych, wyglądała panna Zofja mistycznie, jak wizja Jacka Malczewskiego niespodziewana, niejasna, ale przejmująca zadumą. Rzekłby jeden, że to Polska żałobna między Weselem a Troską; drugi — że Cnota między dwoma łotrami.
Po pierwszych paru dniach znajomości Rewiatycki zdążył już napisać trzy wiersze do panny Zofji, które ułożył w tryptyk. Pierwszy nosił tytuł Hageia (święta), drugi Sofia (mądrość), trzeci właśnie przed chwilą zadeklamował, a miał to być środek tryptyku i nazywał się Eros. Poeta czekał teraz na pochwałę.
— Ślicznie pan pisze — rzekła panna Zofja swobodnie — tylko mi się nie widzi, żeby ten ostatni wiersz był w tryptyku na swem miejscu.
— Bezwarunkowo — orzekł Celestyn, skłonny całą swą istotą do potakiwania pannie Zofji.
— Nie z tobą mówię, tylko z panią — odparł Adachna. Więc pani sądzi, że to do tryptyku na nic? Rozbijam tryptyk! Ale trzy odłamy pozwolę sobie rzucić do Jej stóp. Niech je podepce.
Wykonał gest teatralny z przejęciem, ale i z dostateczną zaprawą humoru, aby się nie stać natrętnym. A panna Zofja, wcale nie zakłopotana, zaczęła mówić, nie odpowiadając wprost na patetyczną ofiarę, uśmiechnięta uprzejmie: