Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/216

Ta strona została przepisana.




15.

Spadzistą uliczką od górki Świętego Włodzimierza schodzili ku Dnieprowi: Sworsld, Łuba i Rewiatycki. Czerwcowa pogoda była rozmarzająca. Dniepr, chociaż powrócił już do swego łożyska, wytrzymywał porównanie z największemi rzekami Europy, bystry był i bogaty; światło igrało żwawo po jego ogromnej roztoczy, szedł od niego powiew słodki i upajający.
Adachna prowadził. Był dawniej w Kijowie, niż tamci, i wszystko już wiedział, co komu było potrzeba. Tutaj także sypał powiadomieniami:
— Zwołałem dla was, co najświetniejsze w Kijowie. Będą Radziwiłłowie, Potoccy...
— To ja lepiej powrócę do domu — żachnął się Celestyn. — Pocoś mnie w to wpakował?!
— Masz tobie! Cóż ci się złego stanie? Myślałem, żeś się już trochę przepolerował po trzech latach osobliwych migracyj.
Tadeusz wziął w obronę Celestyna:
— Niech go pan nie przerabia. Ręczę, że taki, jak jest, zainteresuje każde towarzystwo bardziej, niż gdyby był postrzyżony na ogólną modłę.