Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/220

Ta strona została przepisana.
—   218   —

Więc pozostając na tarasie przy małych stolikach, ten i ów zamówił coś do jedzenia, Łabuńscy kazali dać wina. Bez wszelkiego planu i aparatu zawiązały się rozmowy.
Hrabia Hornostaj i Stefan Łabuński, dwaj bogaci właściciele ziemscy wzięli na wywiad Sworskiego. Zaczęli obcesowo:
— Co z nami będzie, panie Sworski?
— Tak, pan jest literatem i politykiem — musi pan obserwować, kombinować. — Co dalej, panie?
Tadeusz uśmiechał się grzecznie, jako do nieodgadnionych jeszcze indywiduów, wykręcał się komunałami, a przypatrywał się rozmówcom. Łabuński był tęgim blondynem zlekka siwiejącym, o twarzy starego dziecka, różowej i bez zarostu, o spojrzeniu zarazem badawczem i niezbyt przytomnem. Hornostaja cechowała grzeczna zgryźliwość.
Na ponawiane zapytania, co z nami będzie? odrzekł nareszcie Sworski:
— Zbyt słabe mamy powiadomienia o przebiegu wojny na Zachodzie, aby dalsze stawiać horoskopy.
— Ach, wojna jest przesądzona! — rzekł Łabuński porywczo — Niemcy nie zostali nigdzie pobici i pójdą, dokąd zechcą.
— Tutaj z pewnością. Ale na Zachodzie? czyż pan sądzi?
— Tak samo, panie. Tam trudniej, nie przeczę. Jednak posuwają się i tam. Czyż koniecznie brać Paryż? — Z tej linji, gdzie są, nikt ich nie wyprze. Zresztą cóż w tem strasznego, jeżeli Niemcy zwy-