Z konsekwencji towarzyskiego rozpędu wypadało Sworskiemu zjawić się we czwartek na five-o’clock’u u Hornostajów. Skoro tylko obudził się, zajrzał do pokoju Celestyna Łuby, gdyż mieszkali obok siebie na najwyższem piętrze najwyższego chyba w Kijowie domu Ginsburga, położonego w wysokiej też dzielnicy miasta. Mieli stąd obserwatorjum na cały Kijów.
— Dzień dobry — rzekł Sworski — pójdziemy dzisiaj po południu do Hornostajów.
— Beze mnie, mój drogi. Ja mam dosyć tych zebrań, gdzie mnie oglądają.
— I ty oglądasz. Przecie to ciekawe dla literata.
— Nie jestem powieściopisarzem. — — Wolę towarzystwo ludzi, z którymi gadam poprostu... po polsku...
— Spotkasz zapewne swego Radziwiłła.
— Radziwiłł co innego! — ożywił się Łuba — to...
wydarzenie. — A czy wiesz, że on tam będzie?
— Nie wiem. Przecie ja go prawie nie znam. To twój specjalny przyjaciel.