Dążąc do mieszkania Łabuńskich, wskazanego mu przy ulicy niedalekiej od jego mieszkania, Sworski zadziwił się, gdy stwierdził, że mieszkał z Łabuńskimi w tej samej ogromnej posiadłości Ginsburga, złożonej z czterech domów, których fronty wychodziły na dwie równoległe ulice. Mógł więc, zamiast obchodzić trzem a ulicami, trafić do Łabuńskich przez wspólne, wielkie, nieforemne podwórze.
Mieszkanie było n ajęte i prowizorycznie urządzone. Otworzyła drzwi służąca. Sworski zameldował się do państwa Łabuńskich, ale w salonie przyjęła go sama Hanka.
— Rodziców moich niema w domu. Czy to pana odstrasza od pozostania? Mama pewno nadejdzie.
— Powiedziała mi pani wczoraj, że się mnie nie boi. A ja miałbym się bać pani?
— Więc doskonale. Herbata jest... na pokaz, że to dom familijny.
Służąca, widocznie uprzedzona o przybyciu gościa, wniosła natychmiast herbatę i ciastka. Pomimo że nalewanie herbaty posłużyło za naturalny wstęp do