Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/249

Ta strona została przepisana.
—   247   —

— To najłatwiejsze — odrzekł Sworski, przygryzając wąsa, aby utrzymać powagę. — Powiem zatem pani o mojej z nim przygodzie na samym początku wojny.
— To właśnie! to mi pan obiecał!
— Zapisałem się w pierwszym miesiącu wojny do lotnego oddziału polskiego Czerwonego Krzyża przy armji rosyjskiej i jeździłem parę razy na pobojowiska. Linowski był wówczas w oddziałach ochotniczych polskich, działających przy armji austrjackiej. — Pani wie naturalnie, że to trzeba ukrywać z wielu względów?
— Wiem. Należał do przeciwnego obozu.
— Więc było to po jednej z tych utarczek około Kielc, podobniej szych raczej do manewrów, w których po stronie austrjackiej brały udział legjony. Jednak byli po obu stronach zabici i ranni, a pomiędzy rannymi znalazł się i Linowski.
— Był ranny?! nie wiedziałam o tem!
— Bardzo mało kto o tem wie; odsłaniam pani rzeczy, których do czasu nie powinno się rozgłaszać. Linowski wyleczył się szybko z rany, którą otrzymał w nogę. Ale nie w tem było główne niebezpieczeństwo. Leżał na pobojowisku przyciśnięty przez konia, którego pod nim zabito.
Hanka usiłowała energicznemi skurczami twarzy opanować łzy, które zaszkliły się jej w oczach. Sworski opowiadał dalej:
— Gdyby go wtedy znaleźli sanitarjusze rosyjscy i gdyby ustalono, że walczył przeciw arm ji rosyjskiej, będąc rosyjskim poddanym, kto wie, coby się z nim stało.