— Mój Boże! — załamała ręce Hanka.
— Wtedy zaszło wydarzenie, które w legendzie późniejszej nazywają cudem. Bronka Linowskiego podniosłem ja z moim przyjacielem Celestynem Łubą — i to w lesie, bez innych świadków, tak że mogliśmy go ukryć i przewieźć do domu jego rodziców.
Hanka nie mogła już wstrzymać łez — otarła je — i obie dłonie wyciągnęła do Tadeusza w niemej podzięce.
— Widzę, że panią mocno zajmuje ten młodzieniec. Nie dziwię się. Jest to piękny rycerz i piękna dusza polska. Przebijał się do wyzwolenia Polski manowcami, jak wielu innych; teraz stanął na właściwej drodze.
Hanka, nieco uspokojona, wyrywała się myślą do szczegółów tam tej przygody, o której dopiero co dowiedziała się.
— Ten pan Łuba, którego razem z panem poznałam? Więc to on z panem?
— Ten sam. — Od owego dnia zawarliśmy między sobą przyjaźń — no i z Linowskim, jak sądzę.
— Jakie to dziwne, panie! Nawet na tym tarasie za Dnieprem: ja chciałam dowiedzieć się czegoś o Bronku od pana Rewiatyckiego, a tu siedzieli obok dwaj panowie, którzy dużo więcej o tem wiedzą — i przyjaciele!
Po krótkim namyśle ogłosiła odważnie:
— Jabym bardzo chciała być z panem w wielkiej przyjaźni.
— Nic łatwiejszego — odrzekł Sworski, ściskając ją za rękę — ja już bez tej miłej propozycji pozwoliłem sobie czuć dla pani szczerą przyjaźń.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/250
Ta strona została przepisana.
— 248 —