Stosunki sąsiedzkie między Linowskimi z Inogóry a rodziną dyrektorską z Rudników były dosyć rzadkie, jednak oparte na wzajemnem poważaniu. Tego lata pan Władysław Linowski, prezes okręgowy Towarzystwa Rolniczego, odwiedził Gimbutów w Rudnikach, jednak bez żony, która się wymówiła słabością, nie pozwalającą jej na dalsze przejażdżki. Ale z tego właśnie powodu wynikła dyskusja między małżonkami Gimbutami: w jakiej mierze oddać grzeczność towarzyską Linowskim?
Pani dyrektorowa postanowiła nie jechać do Inogóry, gdyż pani Wela (Ewelina) Linowska nie uznała za stosowne wybrać się do Rudników z wizytą, a mogła, skoro przeszłej niedzieli widziano ją w kościele.
— Ot, wymyśliłaś, Adelciu! Hrabinie strzeliłoby do głowy kogo obrażać? Ona piechotą przyszłaby, gdyby nóżki pozwalały. Niewiasta przecie skora do towarzystwa.
— Mogliby wybrać dzień, kiedy pani Wela czuje się lepiej. Przecie jeździ po okolicy kucami. — — I nie wiem poco, Domciu, nazywasz ją hrabiną, kiedy Linowscy nie są hrabiami?