Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/285

Ta strona została przepisana.
—   283   —

— Wiesz co, Bronek, że ty strasznie już wszystko bierzesz na ciężki rozum. Jednak dobrze jechałeś pod Krechowcami — widziałem. A przecie i naszą szarżę można nazwać niepotrzebną.
— Nigdy! — odrzekł żywo Bronek. — To była pierwsza polska demonstracja zbrojna we właściwym kierunku. No i udała się.
Nikt nie oponował, a treść podnioślejsza rozmowy rozcieńczyła się w winie.
Nie długo już ucztowali. Linowski odłączył się od kolegów gdyż porozumiał się uprzednio przez telefon z Łabuńskimi i obiecał ich odwiedzić zaraz po obiedzie.
Łabuńscy oczekiwali go z zaciekawieniem i nie bez kozery. Bronek był zewszechmiar „doskonałą partją“ dla ich córki — piękny, już niemal sławny z piękności i odwagi, jedyny syn bogatych i zaszczytnie znanych obywateli. Matka wiedziała prawie na pewno, że Hanka marzy o Bronku; ojcu nie obca też była ta wiadomość. Dalekie pokrewieństwo z Linowskimi Łabuńscy postanowili teraz podkreślić bardzo serdecznie w powitaniu młodego oficera.
Ale czekała żarliwiej, niż inni, sama Hanka — czatowała poprostu na zjawienie się Bronka. Pod bylejakim pozorem wyszła zaraz po obiedzie z mieszkania i czekała w sieni parterowej, obserwując oba wejścia na podwórze.
O umówionej godzinie zjawił się Bronek w mundurze, płaszczu i czapce z polskiemi wypustkami. Szedł przez podwórze, brząkając ostrogami i unosząc Pałasz lewą ręką. — Pierwszy raz go takim widziała — — wyśniona wizja nie była piękniejsza. Zakołatało