Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/326

Ta strona została przepisana.
—   324   —

murowanego domu. Nie brakło również zapowiedzi pocisków z gazami trującemi.
Polacy zamieszkali w posiadłości Ginsburga znosili te strachy głównie do mieszkania Łabuńskich, które było centralą orjentacji, aprowizacji i życia towarzyskiego. Pomimo wszelkie optymistyczne tłumaczenia i kojące argumenty, których zwykle podejmował się Sworski, poważniały coraz bardziej twarze mężczyzn, a kobiety, którym wolno się bać, nie ukrywały już trwogi. Tylko Celestyn Łuba czuł się wcale dobrze w atmosferze kataklizmu.
— Przecie wojna! bitwa! coś silnego! Inaczej krew krąży w człowieku.
— Ale i coś ohydnie podłego — oponował Sworski. — Jakąż ty grasz w tem rolę, Celestynie?
— No... widza. I to coś warte. Dotychczas widzieliśmy wojnę głównie w gazetach.
— Winszuję ci wesołego usposobienia. Mnie taka wojna działa na mdłości.
Nazajutrz, po obiedzie znowu u Łabuńskich, Sworski miał partykularną rozmowę z Hanką. Weszło we zwyczaj, że ci dwoje mieli z sobą tajemnice, dawno już odgadnione przez rodziców Hanki, którzy nie stawiali przeszkód cichym szeptom córki ze starszym i godnym zaufania mężczyzną.
— Wie pan? mam list!
— Od Bronka?
— Nie tak dobrze. — Ale od jednej pani, która przed paru tygodniami jechała stąd do Mińska. Prosiłam ją bardzo, żeby się dowiedziała, co tylko będzie