potrzeba. Rozsiedli się potem wygodnie na fotelach w salonie, zdając wogóle robotę na towarzysza dowodzącego, który sam jeden tylko się odzywał:
— Wasze dokumenty! Wszyscy dobyli z kieszeni pasporty. Towarzysz namyślał się przez chwilę, czyj pasport przejrzeć. Obrał sobie Celestyna Łubę:
— Cóż ty taki długi? — zażartował równie poufale, jak dowcipnie.
— A już taki wyrosłem — odpowiedział Celestyn.
Drab oglądał pasport przydługo i mozolnie. Następne przejrzał bardzo szybko, widocznie tylko dla pozoru. Raz jeszcze spróbował się nasrożyć:
— Kto z was jest przebranym oficerem?
— Nikt nie służył w wojsku podczas obecnej wojny.
— A nie ukrywacie tu jeszcze kogo?
— Proszę przeszukać — odrzekł Stefan Łabuński.
— Nu, ładno... Pójdziem, towarzysze. Jeszcze nam robota w tym sobaczym domu. Końca nie widać.
Wysypali się z mieszkania. Nikt nic nie odkrył podejrzanego; żaden nic nie ukradł.
Gdy już kroki przebrzmiały po schodach, mieszkańcy najwyższego piętra spojrzeli po sobie z radosnem zdziwieniem.
— Ależ to baranki! — odezwał się pierwszy Łuba.
— Dzięki Bogu, że się tak obeszło! — zawołała Pani Łabuńska, składając ręce do dziękczynnej modlitwy.
— Zobaczymy dalej... — mówił Stefan Łabuński.
— Udało się — rzekł Sworski niewyraźnie.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/343
Ta strona została przepisana.
— 341 —