miast po opanowaniu Kijowa, nałożył na miasto kontrybucję dziesięciu miljonów rubli, płatnych w przeciągu dni pięciu. Dla dobitnego uzasadnienia tej daniny zwołał do ratusza bankierów i liczne grono ludzi zamożnych a wpływowych. Powołany został i Stefan Łabuński.
Czekano z wielkiem zaciekawieniem w domu Ginsburga relacji o sesji w ratuszu. Gdy powrócił stamtąd Łabuński, obsiedli go kołem domownicy.
— Cóż wam powiem? — — Najprzód Murawjew wygląda nietylko jak rewolucjonista — oficer dowodzący bez szlifów, bez orderów, w prostym frenczu — ale jak dżentelmen. Smagły, przystojny, wzrok stanowczy — przemawia umiarkowanym głosem.
— No, ale cóż mówił? — nalegali słuchacze.
— Dziękował nam najprzód za tak liczne zebranie i za gotowość do niesienia ofiar na rzecz przybywających przyjaciół, którzy lud wybawili od przemocy burżujów i od kontrrewolucyjnej Centralnej Rady...
— Cóż to za androny! — wybuchnął Celestyn.
— Poczekaj pan. — — Tłumaczył nam potem, że wyznaczony podatek nie jest właściwie kontrybucją, lecz subwencją dla proletarjatu i symbolem przymierza między Kijowem a petersburskiemi Sowietami. Tak nas pogłaskał, a potem nastąpiła skuteczniejsza namowa. Mówił mniej więcej tak: „Jednak dziesięć miljonów trzeba wnieść za pięć dni. Gdyby kto oparł się temu, albo zaniechał wpłaty, byłbym zmuszony uciec się do najsroższych środków. Może panowie chcecie wiedzieć, jakie byłyby to środki? Mogę wam powiedzieć. Otoż oporni zakuci byliby w kajdany
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/347
Ta strona została przepisana.
— 345 —