tylko ostatnim odruchem szalonej megalomanji narodu niemieckiego i jego władcy.
— Pan ciągle jeszcze wierzy w zwycięstwo Francuzów i ich aljantów? I to w druzgocące zwycięstwo? — — Bo gdyby wojna stanęła nawet na punkcie dzisiejszym, tryumf Niemców jest już dość oczywisty. —
— A pan skąd wie, że wojna zatrzyma się na punkcie dzisiejszym?
— Skąd?... skąd?... Zewsząd się słyszy tylko o powodzeniach niemieckich. Gotują swą ostatnią ofenzywę na Paryż. — — Gdyby nawet ta się nie udała, Niemcy pozostaną panami Belgji, kawała Francji i obszarów wschodnich.
— Chodzi właśnie o to, czy pozostaną?
— Według wszelkich prawdopodobieństw.
Sworski zaciął zęby. Tyle już razy szeregował w dyskusjach podobnych swe niezbite argumenty — nawet w rozmowach z tym samym Łabuńskim — że nie chciał ich dzisiaj powtarzać. Jednak nie odmówił sobie powtórzenia konkluzji:
— Na to, co się stanie w przyszłości, żaden śmiertelnik nie może przysiąc. Ale można chcieć takiej, lub owakiej przyszłości. Ja chcę dobrej przyszłości dla Polski. A ta może wyniknąć tylko z pogromu Niemców.
— To jest przedawniona orjentacja.
— To jest orjentacja wieczna.
— Ach, panowie! dosyć tej polityki! — wmieszała się śpiesznie do rozmowy pani Łabuńska. — Wynajdźcie coś pogodniejszego dla odwrócenia uwagi od napadu, który ciągle nam grozi.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/364
Ta strona została przepisana.
— 362 —