sprzymierzony, leżący na idealnie pożądanym trakcie... do Bagdadu! Takie urządzanie południowej Rosji nie mogło zadawalać nikogo z myślących ludzi miejscowych. Jedyna była pociecha w rosnącem przeświadczeniu, że to się na razie nie uda.
Jeszcze rozpaczliwsze były horoskopy sprawy polskiej, która nigdy nie przedstawiała się tak śmiertelnie, jak w maju 1918, — zwłaszcza oglądana z Kijowa. Niemcy, zająwszy cały obszar dawnej Rzeczypospolitej, ujawniali już wyraźnie plan rozdarcia jej na drobne części, służące w rozmaitej mierze interesom germańskim. Nie było mowy o tem, aby Prusy oddały ziemie polskie dawnego zaboru: Poznań, Pomorze, Gdańsk, na rzecz ironicznego ksiąstewka Warszawskiego, które ogłosili niezawisłą, zagadkową monarchją. Owszem, odzywali się już głośno o potrzebie „sprostowania granicy“ pruskiej aż po Bzurę i Rawkę. Austrja nietylko nie zrzekała się panowania nad Galicją, lecz przez haniebny traktat Brzeski, odstępujący Chełmszczyznę Ukrainie, odsłoniła bezwstydnie swe zamiary zdradzieckiej zalotnicy, której wdzięki otumaniały doniedawna umysły tylu mdłych Polaków.
Zakreśliwszy tak oszczędnie granice Polski zachodnią i południową, nie zapomnieli Niemcy o Wschodzie dawnej Rzeczypospolitej, ośmielając i popierając czynnie wszelkie zachcianki separatystyczne Litwinów, Małorusinów, nawet Białorusinów. Robota niemiecka polegała już otwarcie na okrojeniu Polski do minimum i rzucenia Jej w stos kraików pod różnemi mianami zakonserwowanych, niby ćwierci narodowego mięsa, na przyszłe uczty germańskich ludożerców.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/375
Ta strona została przepisana.
— 373 —