— A pan mówi, że z nim źle? Więc cóż takiego? — badał niecierpliwie Łuba.
— Jaż nie mówię na pewno. Może Bóg ochroni. Tylko w tem bieda, że ordynans miał wrócić do Mińska, kiedy Linowski siądzie na pociąg — a ordynans nie wrócił.
— Nie wrócił?!
— Ot cała historja.
— Niepokojąca, przyznaję — rzekł Sworski.
— I to jeszcze bieda, że Linowski po rosyjsku niebardzo. — — Mówi, ale akcent u niego nie ten. W ostatnim miesiącu ja jego uczyłem.
— To on już dawno nosił się z tym zamiarem?
— Dawno. A głównie odkąd generał zaczął gadać z tą warszawską Radą. Ona nam pecha przyniosła we wszystkiem. Do niej jechał nasz pułkownik Mościcki, kiedy go bolszewicy pochwycili i zamordowali. Żeby my z nią wcale nie gadali... et!
Urwał i machnął ręką. Sworski i Łuba nie chcieli również przedłużać rozmowy o demobilizacji, pełnej tragicznych wątpliwości i niewczesnych żalów.
— Pan porucznik przyjaźni się z Linowskim? — zapytał Sworski.
— Więcej roku w jednym pułku, a od jesieni mieszkaliśmy w jednym pokoju — w Dukorze, w Mińsku, w Bobrujsku. — W Kijowie widziałem, że i panowie z nim dawni znajomi. Dlatego chciałem donieść.
— Dziękujemy. Bardzo serdecznie obchodzi nas los Linowskiego. To wzorowy polski oficer.
— Że i drugiego takiego nie naleźć — odrzekł Woronicz stanowczo i pochmurnie.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/380
Ta strona została przepisana.
— 378 —