— Możeby go polecić opiece jakichś władz przez telegramy urzędowe? Znalazłby jaki sposób Łabuński? — — albo ta pani Hornostajowa, która ze wszystkimi matadorami...
— Jakim władzom go polecić? — zniecierpliwił się Sworski. — Niemcom polecać polskiego oficera, który się przekrada do Francji, aby przeciw Niemcom stanąć do walki?! Albo bolszewikom, pastwiącym się nad oficerami, którzy z nimi walczyli?! — Zresztą on przecie nie dzisiaj wyruszył. Mamy ostatni dzień maja; od rozwiązania korpusu upłynęło dni dziesięć. Albo Bronek już dostał się na północ, albo — już nie żyje.
— To byłaby ogromna strata!
— Nietylko dla nas, dla Hanki, ale dla Polski. To był prawy rycerz.
— Mówisz o nim w czasie przeszłym, jakby go już nie było.
— Mówię, bo nie wyobrażam go już przed sobą. Wszystko, co nam potrzebne... zbawienne... usuwa się i niknie.
— W takim razie lepiej żebyś nie rozmawiał o tem z panną Hanką.
Wałęsali się po mieście i dopiero pod wieczór wrócili do domu. Zastali atmosferę przyciszoną, miny zafrasowane, jakby kto zachorował w domu. Hanka pozostawała w panieńskim pokoju. Niebawem pani Łabuńska odezwała się do Sworskiego:
— Był tu porucznik Woronicz i przywiózł Hance wiadomość o Bronku. Niech pan z nią pomówi.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/382
Ta strona została przepisana.
— 380 —