po wykonaniu pieśni tradycyjnych wyć będą jak w Mickiewiczowskiej karczmie: Wódki! miodu! wina!
— Przepraszam cię, Tadeuszu, ale gadasz, jakbyś chciał urągać własnemu narodowi.
— Boję się żyjącego pokolenia i zarazy kilku pokoleń wychowanych w trójniewoli, przymuszonych niejako do żywienia egoizmów dzielnicowych i osobistych. I wojna przyniosła nam infekcję. — A gorszące przykłady niemieckich metod wojowania, moskiewskiego pojęcia wolności, żydowskiego „rozumu“, który jest tylko udatnem szalbierstwem? Wszystkie te trucizny tkwią i działają w naszym organizmie narodowym, choć każdy głośno się ich wypiera.
— Nie mówmy, póki nie zobaczymy w Warszawie — błagał Celestyn. — I tam nie wszystko szło po myśli w pierwszym roku wojny, a przecie nie sądziłeś nigdy tak okrutnie.
— Tam — mówił Sworski z jakimś wizjonerskim wyrazem twarzy — miałem pokrzepienie w obcowaniu z wielu jednak bojownikami przyszłości. — — Czy oni żyją i czy nie spodleli pod chłostą udręczeń moralnych? — — Tam... spotykałem czasem jednego z tych duchów hetmańskich, których dynastja nie wymarła nigdy w dziejach Polski, nawet podczas najcięższych okresów niewoli. — — Czy pamiętasz Starego Przeora?
— Jakże miałbym Go zapomnieć!
— Ten Duch wcielony niegdyś inaczej, ale ten sam, zjawiał mi się od lat najmłodszych w różnych stronach świata — tylko tutaj nie dostrzegłem ani śladu Jego stopy. — — Widzieliśmy Go z tobą, Celestynie. — — A najczęściej z panną Zofją.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/388
Ta strona została przepisana.
— 386 —