Zaduma Sworskiego była jeszcze cięższa, ile że nieszczęsne koleje losowe i długotrwała choroba uniemożliwiły zupełnie jego pracę zwykłą, literacką. Wyrywał się całą duszą, jeżeli nie do bezpośredniego wpływu na sprawy państwowe, które ujęli w ręce ludzie nowi, nieznajomi, — przynajmniej do stworzenia dzieła pisanego, któreby pobudziło do pięknych czynów ludzi dobrej woli. Ale przygody i choroba zabrały mu parę lat bezpłodnych.
Jedyna gwiazda, która rozżarzyła się na zamierzchającem niebie Tadeusza Sworskiego, to jego dawna sprzymierzona, dzisiaj już małżonka, Zofja. Jej duchowa struktura była ze śpiżu, o który obijały się bezsilnie losowe nawałnice, a jadowite zakwasy wrażej propagandy nie miały do niej przystępu. Tadeusz nauczył się oddawna liczyć na niezachwiane cnoty rycerskie Zofji, ale obecnie zakwitła w niej nieznana mu dawniej czułość kobieca, oddana wspaniale na pożytek poślubionego mężczyzny. W najtrudniejszych warunkach życia, w toku ciężkiej choroby Sworskiego, wyłączającej wszelkie porywy zmysłowe, uparła się Zofja przy zawarciu małżeństwa, podobnego do aktu miłosierdzia. Objęła komendę nad życiem i zdrowiem męża, którego miała za cenną cząstkę Polski, za ideowego krewnego, odtąd zaś za naczelny obowiązek. Ale nie pragnęła wcale ujarzmić jego myśli i woli, ani tem bardziej wyzyskać ich dla swojej rozkoszy, czy chluby. I przybierała raczej pozory poddanej, niż panującej. Tadeusz cenił ją i kochał z coraz głębszem przekonaniem, a w miarę powrotu do zdrowia — coraz śmielej.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/397
Ta strona została przepisana.
— 395 —