Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/403

Ta strona została przepisana.
—   401   —

Tadeusza Sworskiego, aż doszły do wniosku, który ogłosił żonie:
— Prawdziwy tu odpoczynek... po Warszawie. Tu przynajmniej jest kawałek czystszej, jaśniejszej Polski.
— Boś zdrowszy, Tadeuszu. Warszawa też się wzmacnia, krystalizuje, choć męty są jeszcze na wierzchu. — — Kiedyś wjeżdżał do niej osłabiony, zbiedzony, wszystko wydało ci się ponurem.
— Chory byłem tylko na ciele, nie na umyśle, a usposobiony bardzo dobrze. Radosne były pierwsze wrażenia: polska granica — polska mowa panująca — polskie wojsko. — — Nazewnątrz Ojczyzna miała swe zarysy i barwy oczekiwane. — Ale gdym się jej przyjrzał!...
— Pamiętaj — przerwała Zofja — że wkrótce po powrocie zachorowałeś ciężej i oglądałeś Polskę przez okna szpitala. To niewesołe okulary.
— Zachorowałem naprawdę — na tę żółć — gdym się już rozejrzał po Warszawie — przypomnij — po tem burzliwem posiedzeniu sejmu, na które się zawlokłem. Lekarze mówią, że wstręt i oburzenie moralne nie mogą wywołać bezpośrednio choroby żółciowej — jednak to fakt, że ja, który nigdy w uprzedniem życiu nie miałem z żółcią do walczenia, zachorowałem zaraz po obejrzeniu oburzającej pstrokacizny wybrańców narodu. — — A przecie oglądam już Warszawę i nie z okien szpitala.
— No... zaszły w życiu nas obojga zmiany, które lepiej cię może usposobiły — rzekła Zofja zalotnie.