Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/409

Ta strona została przepisana.
—   407   —

kowych namysłów ludzi natchnionych i sumiennych.
— Wykładasz nam rzeczy piękne, Celestynie — rzekł Sworski.
Zauważywszy odcień żartobliwy w tonie przyjaciela, Luba tłumaczył się:
— Przywykam powoli do stylu wykładowego... uczę się być nauczycielem. — — Gadałem dawniej jak popsuty gramofon.
— Zawsze rozumieliśmy się wybornie, mój drogi.

∗             ∗

Po tygodniu, gdy kuracja wiejska podziałała tak skutecznie na zdrowie Sworskiego, że pozbył się ciągłej oględności na higjenę, wybrał się z Rudników do Inogóry z żoną i Celestynem Łubą. Dyrektor pozostał w domu dla jakichś pilnych spraw fabryki.
Nie wystawiano sobie dokładnie, jak się ułoży dzisiaj w Inogórze rozmowa o utraconym synie z jego rodzicami.
Zaraz od wjazdu do parku wspaniała siedziba Linowskich wionęła smutkiem na przejeżdżających. Trawniki nie były strzyżone, jak dawniej, a sadzenia parkowe rozrosły się gęściej i mniej regularnie, niby oblicze postarzałego jegomości. Zupełnie zaś przykre wrażenie sprawiał pałac pokryty świeżym gontem zamiast dawnego cynkowego dachu, utrącony w paru miejscach na szczytach i widocznie już niezamieszkały. Przybywający z Rudników powóz zajechał przed niższą oficynę, dawniej gościnną.