Błąkał się zaś wszędzie: po alejach parku, przy dojazdach do pałacu, przez głuche pokoje, wśród portretów przodków jeden cień młodego rycerza.
Z konwencjonalnych uwięzi zerwała się wreszcie rozmowa o Bronku Linowskim. Rozpoczął ją ojciec:
— Umiem cenić waszą delikatność, kochani panowie, że nie chcieliście nazwać po imieniu mojej wielkiej straty. — — Ale wyście widzieli mego syna nie tak dawno jak ja — — możecie mi dodać jakie szczegóły. — — Z bylekim nie gadałbym, ale z takimi, jak wy, przyjaciółmi...
— Ostatni raz widzieliśmy go pod koniec roku 1917-go w Kijowie — odpowiedział Sworski — i następnie mieliśmy o nim wiadomości z Mińszczyzny, aż do rozformowania i-go korpusu. Urywają się one na podróży... do Francji.
— Na tej podróży urywa się wszystko — dodał ponuro ojciec. — Dochodziłem jego śladów wszelkiemi możliwemi sposobami: przez wywiady dyplomatyczne, przez ludzi najemnych i przez jego dobrych przyjaciół... — — Jeszcze w roku przeszłym rotmistrz Woronicz badał osobiście przypuszczalną linję wędrówki mego syna, po odparciu bolszewików od Wisły aż na kresy wschodnie...
— Woronicz Zygmunt? — zapytał Łuba.
— Tak jest. Świetny oficer i gorący przyjaciel. Był u mnie dwa razy w Inogórze.
— Znamy go również — rzekł Sworski — i od niego mieliśmy ostatnie faktyczne o rotmistrzu Linowskim powiadomienia.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/412
Ta strona została przepisana.
— 410 —