— Kochali go wszyscy, prawda — rzekł ojciec — krewni, koledzy, kobiety... Znaliście zapewne w Kijowie pannę Hankę Łabuńską?
— Bardzo dobrze — odrzekł Sworski — mieszkaliśmy z Łabuńskimi w jednym domu.
— To wiecie zapewne panowie, że między tą panienką a Bronkiem było coś w rodzaju zaręczyn?
— Wiemy najdokładniej. Nie mam powodu ukrywania przed panem prezesem tej historji, w której miałem niejaki udział, bo panna Hanka obrała mnie na powiernika swych uczuć. Były to zaręczyny bardzo idealne i szlachetne — obustronnie. Panna Łabuńska wydała mi się godną zaszczytu towarzyszenia przez życie takiemu rycerzowi, jak rotmistrz Linowski.
— Biedna i ona — rzekł prezes Linowski.
— Gdzież teraz jest?
— Z rodzicami w Warszawie. Łabuńscy stracili naturalnie wszystkie swe dobra ziemskie, pozostałe w Bolszewji; żyją ze szczątków. Starsza ich córka, Tereska, wyszła zamąż; Hanka jest dotąd panną i przemyśla podobno o klasztorze.
— Ruiny, wszędzie ruiny! — wyrwało się Sworskiemu westchnienie.
— A na ruinach nie porasta zboże — odrzekł Linowski równie smutno.
— Żywi nie tracą jednak nadziei — odezwał się Luba.
— Nie traćmy nadziei, że trwać będzie nadal nasza rasa, naród. — — Ale widoki osobiste? trwałość obecnego państwa??
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/414
Ta strona została przepisana.
— 412 —