Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/417

Ta strona została przepisana.
—   415   —

— Ach! — załamała ręce pani Wela — żeby się na tem skończyło! Żeby po tej pierwszej wyprawie, z której wyratował go twój kochany mąż dzisiejszy i ten dobry pan Łuba, Bronek pozostał w domu! — Żebyś ty była z nami w Inogórze, droga moja Zosiu!
— Cóż ja? cóżbym ja pomogła? — zadziwiła się pani Sworska.
— Taki miałaś wpływ na niego! Tak ci wierzył i mówił o tobie z takim zapałem! Byłaś pierwszą kobietą, która zajęła jego serce; zmiarkowałam to odrazu. — — Gdybyście się wówczas pobrali!
— Droga moja! — odrzekła Zofja, rozrzewniona tem wyznaniem matczynem — słyszę rzeczy nadzwyczajnie dla mnie pochlebne... Ale to się stać nie mogło i stać się nie było powinno.
— Dlaczego?!
— Pomijając, że ja starsza od niego o lat dziesięć, że nierówna mu pozycją towarzyską — nie protestuj, wiemy to obie dobrze — z innego jeszcze względu taki... projekt byłby przeciwny wielkim Wyrokom.
Pani Wela zapatrzyła się chwilę w piękne, poważniejące oczy pani Sworskiej i zapytała z odcieniem wahania w głosie:
— Kochałaś już wówczas pana Tadeusza?
— Jesteśmy na drodze najpoufniej szych wyznań. Pozwól, że domówię najprzód, dlaczego sądzę, że odprowadzanie twojego syna od jego szczytnych upragnień byłoby grzechem przeciw Duchowi.
— Powiedz! — otwierasz mi jakieś nieznane przestrzenie — słucham cię z najżywszem zajęciem.