Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/442

Ta strona została przepisana.
—   440   —

i wyszła z pokoju. Wyjście to było tak jakoś wymowne, że Sworski zaryzykował pytanie:
— Czy ciągle pamięta?...
— Ach, panie — rzekł Stefan Łabuński porywczo, ale zarazem boleśnie — to jest nieszczęście!
— Że pamięta? — zagadnął Sworski.
— Właśnie! Gdybyśmy żyli dawnemi projektami... dawnemi marzeniami, wszyscy wstąpilibyśmy chyba do klasztoru, albo jeszcze głębiej. Trzeba żyć pomimo wszystko, panie. — — Tereska wyszła za porządnego człowieka, Wapowskiego; mają ładny majątek w Lubelskiem.
Odezwała się pani Łabuńska:
— Żeby pan, panie Tadeuszu, pomówił z Hanką i wybił jej z głowy ponure myśli. Pan miał na nią taki wpływ pokrzepiający. — — A ona rzeczywiście przemyśla o klasztorze!
— Słyszałem o tem. Rozmawiałem z Linowskim w Inogórze.
— Ach, to już się rozniosło — — westchnęła pani.
A pan Łabuński inaczej zareagował na oświadczenie Sworskiego:
— Aa, był pan w Inogórze. — Jakże tam? Wielkie spustoszenia?
— Znaczne i po wierzchu. — Ale nie rozmawialiśmy o tem z prezesem. Sam on wywołał rozmowę o synu, którego ja widziałem jeszcze w Kijowie, w krechowieckim mundurze, a on, ojciec, już go takim nie oglądał.
— To najnieszczęśliwsi ludzie, Linowscy! — zawołała pani Łabuńska. — Stracić jedynego syna i nie wiedzieć nawet, gdzie leżą jego kości!